Trzy miasta w jeden dzień

Garachico, Icod de los Vinos i La Orotava

MoniaMonia

Drugiego dnia pobytu na Teneryfie słońce postanowiło się nam pokazać, co prawda z przerwami, czyniąc jednak zwiedzanie o wiele przyjemniejsze niż poprzedniego dnia, w towarzystwie deszczu i wiatru.

W planie mieliśmy odwiedzenie trzech miejsc: Garacicho z pozostałymi po wybuchu lawy ruinami zamku, Icod de los Vinos z najstarszą na wyspie draceną – Dragon Tree oraz La Orotavę ze słynnym domem z typowo kanaryjskimi balkonami.

Rozpoczęliśmy od najodleglejszego na mapie miejsca, by w drodze powrotnej zbliżać się już do domu.

GARACHICO

Do położonego w północno-zachodniej części Teneryfy Garachico dotarliśmy w około 1,5 godziny, a droga prowadząca wzdłuż wybrzeża była przyjemna i bogata w ciekawe widoki. Tuż przed wjazdem do miasta napotkaliśmy jednak ogromny korek, który wydawał się nie mieć końca oraz jakiejkolwiek mobilności. Część aut zaczęła zawracać, więc nie czekając zbyt długo zrobiliśmy to samo i wjechaliśmy w najbliższą, małą uliczkę, gdzie udało nam się w cieniu pozostawić samochód.

Na kamiennym płocie ulicy zwisała spora kiść z owocami kaktusa – opuncji. Część dojrzałych owoców zdążyła już spaść z krzaka i rozkwasić się na chodniku. Przemek postanowił sfotografować, a potem skosztować egzotycznego owocu o ciekawym smaku, zapominając jednak, że jest to jadalny owoc, ale bądź co bądź kaktusa… W związku z czym artykułem pierwszej potrzeby, po który udaliśmy się najpierw do centrum miasta stała się pęseta do wyciągnięcia dziesiątek mikro-igiełek. Na szczęście udało nam się takową nabyć w pierwszej aptece.

Później powłóczyliśmy się bez pośpiechu po małym centrum oraz bocznych, brukowanych, uliczkach miasta. Zabudowa jest niska, na ulicach panuje spory spokój, nie spotkaliśmy również zbyt wielu turystów czy zorganizowanych wycieczek. Wybijającą się z niskiego miejskiego krajobrazu jest wieża kościoła św. Anny.

Przechodząc przez główny plac Plaza de la Libertad , skąpany w zieleni, zauważyliśmy wstążkę samochodów, której prawdopodobnie bylibyśmy częścią, gdybyśmy nie zdecydowali się wyskoczyć z kolejki i przejść się kawałek do miasta.

Garachico jest spokojne, ciche, czyste i przyjemnie się tutaj zgubić. Zabudowa przenosi nas w klimat ulic sprzed kilku wieków. Przy drodze prowadzącej do Icos de los Vinos znajduje się XVII wieczna kanaryjska willa, tzw. „Casa del Marqués de Villafuerte”, zlokalizowana wśród bananowych plantacji.

Na mieście wulkaniczną tragedię odcisnął wybuch wulkanu w maju 1706 roku, który pochłonął znaczną część miasta, oszczędzając (niemalże w całości) zamek Castillo de San Miguel.

Ze smutną historią Garachico można zapoznać się w miejskim muzeum. Do 1706 roku miasto było największym portem Teneryfy, z którego trasę rozpoczynały statki dostarczające lokalne dobra na tereny Ameryki oraz do Europy. Dzięki dogodnej lokalizacji rozwój miasta był bardzo dynamiczny.

CIEKAWE 💡
Wybuch wulkanu w 1706 roku zniszczył ogromną część miasta Garachico i pochłonął doszczętnie największy port wyspy. Mieszkańcy mieli jednak czas na ewakuację, a potem szybko udało im się odbudować miasto, choć portowa potęga przepadła na zawsze.

Spacerując po uliczkach zbliżających się do wybrzeża, zajrzeliśmy również do kilku sklepów z pamiątkami w celach rekonesansu asortymentowego i cenowego.

Ostatnim miejscem, jakie chcieliśmy zobaczyć był, wspomniany już, Castillo de San Miguel - zamek ocalały niemal w całości po wybuchu wulkanu. W jego otoczeniu znajduje się plaża z basenami skalnymi, który utworzyły się gdy lawa zastygła.

Niestety zamek i jego okolice oglądaliśmy z odległości – wjazd czy nawet wejście na tereny przyległe do budowli było z dwóch stron zamknięte i strzeżone przez służby. Jak się później okazało, zamknięcie drogi przyległej do zamku było również przyczyną korka, jaki utworzył się podczas naszej porannej próby wjazdu do miasta. Powód takiego posunięcia okazał się prozaiczny i zrozumiały. Ze względu na duży wiatr, fale uderzały ze sporą siłą w skały, co mogłoby stanowić niebezpieczeństwo dla osób spacerujących czy kąpiących się w rejonie skalnych basenów. Woda wlewała się również na drogę – stanowiąc zagrożenie dla ruchu drogowego, zagadka objazdu została wyjaśniona w drodze powrotnej, kiedy minęliśmy patrol miejski.

ICOD DE LOS VINOS

Miasteczko słynie przede wszystkim z najstarszej na wyspie draceny zwanej El Drago (czy też Drago Milenario) - Smocze Drzewo. Wejście do parku, w którym znajduje się okaz jest płatne i kosztuje aktualnie 5 euro za osobę. Park z draceną jest niewielki, obeszliśmy go szybko, zwłaszcza, że ponownie zawisły na niebie ciemne, gęste chmury i zaczął padać deszcz.

CIEKAWE 💡
Dracena Smocza jest rzadkim, endemicznym gatunkiem występującym na Wyspach Kanaryjskich. Drago Millenario (dracena tysiącletnia – choć wiek jest trudny do sprecyzowania, ponieważ gatunek ten nie ma charakterystycznych słojów pozwalających na dokładniejsze określenie wieku) ma 17 metrów wysokości, w najszerszym miejscu mierzy około 6 metrów szerokości. Korona jest bardzo rozłożysta, spleciona w wielką czapę złożoną z ponad 300 gałęzi.

W związku z tym, że dracena jest „towarem eksportowym” miasteczka, w większości punktów z pamiątkami można nabyć buteleczki likieru z tegoż drzewa. Jak wspominaliśmy w poście 13 rzeczy, które warto przywieźć z Teneryfy, później mieliśmy problem upolować ten trunek w innych sklepach na wyspie (chociaż nie szukaliśmy jakoś intensywnie – rozglądaliśmy się na zakupach czy w sklepach z pamiątkami przy atrakcjach turystycznych).

CIEKAWE 💡
Poza słynnym, najstarszym Smoczym Drzewem El Drago, w Icod de los Vinos, znajduje się (nieopodal zresztą) inna, mniejsza i młodsza dracena – El Drago de San Antonio. Szacowany wiek rośliny to około 225 lat, która wsparte specjalnymi odciągami i zabezpieczona betonowymi umocnieniami stoi dzielnie pomimo próby jej ścięcia niecałe 40 lat temu - przez właściciela działki na której się znajduje. Na drzewie można zobaczyć głębokie nacięcia – wspomnienie niedokończonej próby usunięcia rośliny.

Pierwsi mieszkańcy archipelagu Wysp Kanaryjskich – tzw. Guanczowie, byli przekonani o magicznych i leczniczych właściwościach rośliny, której sok, w kontakcie z powietrzem przybiera barwę krwi.

Nieopodal parku z wielkim drzewem znajduje się La Casa del Drago – sklep z szerokim asortymentem kanaryjskich wyrobów – od rzemiosła, biżuterii, przez wszelkiej maści pamiątki, tradycyjne trunki, sery, miejscowe wina, przyprawy, rozmaite przetwory, aż po literaturę z przepisami kuchni kanaryjskiej czy albumy na temat wyspy. Można również skosztować podczas degustacji lokalnych wyrobów i różnych napojów. W przyjemnym patio znajduje się kilka stolików, gdzie można napić się kawy czy przekąsić coś słodkiego.

Kawałeczek za La Casa el Drago, przy kościele Iglesia de San Marcos, znajduje się motylarnia – Mariposario del Drago, w której można obejrzeć ponad 800 motyli. Wejście to koszt 8,5 euro/osoba dorosła, 5 euro – dziecko do 12 lat, studenci i emeryci – 7 euro.

Miasteczko Icod de los Vinos zostało założone przez hiszpańskich konkwistadorów na początku XVI wieku – wcześniej znajdowała się tam osada Guanczów. Ulice były raczej spokojne, ruch bardzo mały. Miasto posiada ładną, kanaryjską zabudowę, choć ciekawsza i bardziej klimatyczna wydała nam się La Orotava, do której udaliśmy się po obiedzie, jakim zakończyliśmy wizytę w Icod de Los Vinos.

LA OROTAVA

Położona w północnej części wyspy La Orotava to nasz absolutny hit na liście kanaryjskich miast. Jest piękna, klimatyczna, zachwyca tradycyjną architekturą, wąskimi uliczkami oraz zadbanymi, wypielęgnowanymi ogrodami, skąpanymi w soczystej zieleni i wszystkich kolorach tęczy, która kładzie się gęstym dywanem w postaci rozmaitych kwiatów i roślin ozdobnych.

Pastelowe barwy budynków, wąskie, często stromo nachylone uliczki, ukwiecone balkony, drewniane okiennice, proste, harmonijne bryły domów i zabudowań miejskich są przyjemne dla oka i można zgubić się w tej spokojnej, sielankowej scenerii urokliwego miasta, gdzie zza zakrętów wyglądają rozkołysane wiatrem palmy.

My dojechaliśmy do miasta w godzinach późno-popołudniowych i żałujemy, że nie mieliśmy więcej czasu na beztroskie spacery po jego spokojnych uliczkach. Udało nam się zaparkować auto na jednej z ulic, choć nie ma co ukrywać, że centrum miasta jest samochodami upakowane dość gęsto i łatwiej będzie zostawić pojazd na uboczu. Chwilę podreptaliśmy po okolicy gdzie pozostawiliśmy nasz pojazd i skierowaliśmy się najpierw w kierunku Plaza del Ayuantamiento (Plac Ratuszowy), który znajduje się w centralnej części starówki. Z kolei w sercu miasta znajduje się Plaza de la Constitucion. Skąpany w otaczających go ogrodach, zachęca do spacerów i przycupnięcia na jednej z wielu ławek. Na placu, w okresie Bożego Ciała pojawiają się kompozycje z kwiatów oraz wielobarwnego piasku wulkanicznego, usypanego w rozliczne wzory. Próbkę takiej sztuki mogliśmy oglądać w Casa del Turista – punkcie położonym naprzeciw słynnych 5 balkonów, w którym można kupić rozmaite pamiątki.

Przeszliśmy przez plac dalej, do położonych za nim przepięknych, ukwieconych Ogrodów Wiktorii (nazywanymi też Jardínes del Marquesado de la Quinta Roja). Rośliny tworzą wielobarwne kompozycje, a cała architektura ogrodów jest skomponowana w sposób kaskadowy i umożliwia podziwianie panoramy miasta.

Nie jest to jednak jedyny „zielony punkt” tego historycznego miasta. Jeżeli lubicie spacery pośród rozmaitych gatunków roślin i oryginalnego kwiecia – polecamy jeszcze dwie lokacje La Orotawy – Ogród Botaniczny – El Jardín de aclimatación de La Orotava oraz Ogród Botaniczny - La Hijuela del Botanico. Wejście do pierwszego to koszt 3 euro/os, ogrody są otwarte do 18.00, więc nam nie udało się już wejść. Drugi, mniejszy ogród botaniczny ma wstęp wolny i choć mignęła nam informacja, że wejście jest możliwe do godziny 14.00, to my spacerowaliśmy po nim w okolicach 18.00. W ogrodzie znajdują się różne, egzotyczne gatunki roślin i kwiatów i na kilkadziesiąt minut można się zgubić pośród krętych ścieżek, przesiąkniętych mikroklimatem flory pochodzącej z różnych zakątków świata.

Na sam koniec zostawiliśmy sobie wisienkę na torcie i słynne pięć balkonów, będących jedną z głównych wizytówek La Orotavy. Balkony są rzeczywiście ładne, zadbane i wypielęgnowane, choć to nic dziwnego bo fasada budynku jest podziwiana przez setki turystów. Nam, z uwagi na późną porę i zbliżający się zachód słońca, udało się być jednymi z nielicznych osób przed budynkiem.

Wewnątrz znajduje się Casa de los Balcones, w której możemy wejść do typowo kanaryjskiego, ukwieconego patio oraz zapoznać się z wyrobami kanaryjskiego rzemiosła, tradycyjnymi strojami oraz wyrobami koronkowymi, które powstają w pracowni rękodzieła, będącą największym tego typu punktem na Wyspach Kanaryjskich. Możliwe jest również wejście do pokoi i przeniesienie się o kilkaset lat wstecz – pomocne będą w tym z pewnością postaci w tradycyjnych strojach czy odpowiedni wystrój wnętrz.

Robimy jeszcze szybkie zakupy, wsiadamy do auta i z zapadającym powoli mrokiem przemieszamy się do naszego noclegu na zielonej północy wyspy.