Złoty skarb Kioto
Kinkaku-ji w strugach deszczu

Ważną informacją dotyczącą czasu poświęcanego na zwiedzanie świątyń (ogólnie, nie tylko Złotego Pawilonu w Kioto) – o którą niestety wzbogaciliśmy się dopiero w ramach praktyki i co było też kilkakrotnie przyczyną rezygnacji z niektórych, zaplanowanych wcześniej punktów - była specyfika dotycząca rozległości tych miejsc.
O tym, że dotarliśmy pod Złoty Pawilon, świadczy przede wszystkim coraz większa ilość ludzi, w tym liczne nie-japońskie twarze – upewniamy się dzięki temu naocznie, że GPS po raz kolejny nie kłamał i dotarliśmy do obleganego turystycznie miejsca. Rowery zostawiamy na specjalnie wydzielonym dla jednośladów bezpłatnym parkingu, kierowani przez strażników porządku wokół kompleksu.
Od razu widać, że miejsce, do którego dotarliśmy jest na liście „must see” wszystkich odwiedzających Kioto. Złoty Pawilon to jedna z lokacji, którą po prostu będąc w dawnej stolicy odwiedzić trzeba. Ilość ludzi jest ogromna, pomimo ulewy i teoretycznie niskiego sezonu powiązanego z trwaniem pory deszczowej. Płacimy 400 yenów od łebka i wizytę w tym miejscu rozpoczynamy od spróbowania zielonych lodów z dodatkiem matchy oraz lodów o smaku czarnego sezamu – w szarym kolorze mokrego betonu.
Oba smakują rewelacyjnie! Po konsumpcji zimnej przekąski, na parę chwil odłączamy się od sznureczka zwiedzających by zabrnąć w ciche zielone uliczki, wejść na kamienny mostek i odetchnąć trochę po żwawym pedałowaniu w deszczu - końcowy odcinek drogi był bowiem pod permanentną „górkę”. Kiedy wracamy na szlak, z którego na chwilę odbiliśmy wtapiamy się w podążający do pawilonu tłum. Po kilku minutach docieramy na miejsce. Zatrzymujących się turystów pragnących podziwiać skąpane w deszczu złoto budowli jest więcej, więc co rusz tworzą się w tym miejscu spore zatory. Pawilon jest bardzo oryginalny i z pewnością, biorąc pod uwagę złoty kolor musi genialnie wyglądać w promieniach słońca, dodatkowo zostawiając swoje odbicie w wodzie (kartkę z takim widokiem wysłaliśmy zresztą sami sobie tuż przed wylotem :) Po chwili udaje nam się znaleźć „okienko” w łańcuszku osób stojących nad brzegiem, strzelamy sobie fotkę na tle pawilonu i wracamy na rozpoczętą trasę. Spacer po zielonych terenach otaczających pawilon kontynuujemy jeszcze przez kilkadziesiąt minut. Ze względu na pogodę nie możemy przycupnąć na ławeczce czy poszukać ciekawych kadrów – bojąc się o obiektyw uwieczniamy całą wyprawę głównie telefonem, bądź na chwilkę wyjmując aparat i szczelnie asekurując go parasolem ☺
Pod koniec wizyty na terenach Kinkaku-ji powoli przestaje padać mocno, dając trochę wytchnienia i czyniąc dalszą jazdę rowerami przyjemniejszą. Nadal oczywiście przemoczeni do suchej nitki docieramy do Ryōan-ji – słynnego ogrodu medytacji zen, utworzonego w stylu tzw. „suchego krajobrazu”.
W ogrodzie tym znajduje się piętnaście kamieni o symbolicznym znaczeniu, natomiast przed nimi jest możliwość przycupnięcia i oddania się chwili refleksji. Ogród, a w zasadzie miejsce do jego podziwiania ma także jeszcze jedną zaletę, którą bez większej kontemplacji pozwoliła nam dostrzec aura – jest suche. W związku z tym siadamy na deskach pozbawionych wilgoci i oddajemy się lekturze ilustrowanego przewodnika, który w kieszonkowej pigułce przedstawia ciekawostki na temat zakamarków Kioto (kupiliśmy go przy Złotym Pawilonie - w sklepie z pamiątkami, jednym z wielu, jakie znaleźć można przy okazji zwiedzania większości świątyń). Chwila zadumy okazuje się bardzo korzystna również w kontekście pogody – przyglądanie się kamieniom w coraz słabszym deszczu napawa nas optymizmem ☺