Neonowa Osaka i tysiące świateł Dotonbori

A może tak selfie z waranem?

MoniaMonia

Kolejny raz mamy okazję i przyjemność podróżować cudem japońskiego przemysłu kolejowego. Futurystyczny Shinkansen dostarcza z Kioto nasze europejskie jestestwa do trzeciego pod względem wielkości miasta w Japonii w pół godziny. Zanim jednak przedostaniemy się do naszego kolejnego mieszkania, ogarniemy siebie, małe zakupy, nasze bagaże (w tym pierwsze od przyjazdu masowe pranie) zdąży zapaść zmrok. Mieliśmy w planie zobaczyć w Osace słynną, kolorową, pełną świateł i neonów dzielnicę Dotonbori, wjechać na szczyt Umeda Sky Building i obejrzeć panoramę miasta oraz odwiedzić Osaka Castle. Niestety, jak to miało miejsce w trakcie naszej wschodniej podróży już nie raz – plany zderzyły się z rzeczywistością i musiały zostać poddane obróbce wtórnej. Piątkowy wieczór mogliśmy spędzić tylko w jednym miejscu i wybraliśmy dzielnicę neonów – kiedy ją bowiem odwiedzać, jak nie w na tle kontrastującego z feerią kolorów - czerni nocnego japońskiego nieba. I to jeszcze w piątek – pierwszy wieczór weekendu :) Tłumy gwarantowane, oddające jeszcze bardziej dynamiczny i bardzo żywiołowy charakter dzielnicy.

Początkową, pieszą wędrówkę ze spokojnej dzielnicy, której mieliśmy przenocować zamieniliśmy na przejazd metrem (niestety pojechaliśmy najpierw w przeciwną stronę), by potem stopniowo zbliżać się do coraz gęściej zaludnionych, coraz głośniejszych i coraz bardziej rozświetlonych zakątków miasta.

Dotonbori to tętniący nocnym życiem rewir, w którym jest głośno i bardziej niż kolorowo. Zewsząd otaczają nas ludzie, grupy znajomych, które wybrały się „w miasto” w piątkowy wieczór, roześmiane nastolatki, jest też trochę turystów. Oczy w tym miejscu mają nie lada wyzwanie – ciężko skupić się na czymś dłużej niż parę sekund, bo w kolejce do obejrzenia, czasem oszołomienia czekają kolejne rewelacje.

Z tego strumienia bodźców i morza ludzi mknącego główną ulicą zapamiętaliśmy przede wszystkim:

  • zapach jedzenia na licznych małych straganach (małych, szaszłyków, wszelkiej maści przekąsek z owoców morza, lodów, słodkości, kolorowych napojów)
  • ogrom plastikowych, trójwymiarowych, monstrualnej wielkości stworzeń przyczepionych do fasad budynku, wychodzących dosłownie (i nierzadko ruchomych) z reklam restauracji i sklepów (np. ogromny krab poruszający wszystkimi parami odnóży, smok, różnej maści ryby, czy ośmiornica z takoyaki (kulką, z ośmiorniczego zresztą ciasta) w jednej z macek
  • niezliczona ilość reklam, neonów, świateł, kolorów oraz muzyki, śmiechów i rozmów otaczającej nas z każdej strony ludzi
  • nasz faworyt, nazwany roboczo „człowiekiem z waranem i wężem” – bardzo kolorowo przyodziany japoński pan, z dodatkami w postaci wężowego szala i warańskiej etoli. Jak się okazało po obserwacji, pan udostępnia swoich przyjaciół do pamiątkowych zdjęć. Chętnych było co nie miara, widzów jeszcze więcej. Waran był oazą spokoju i wyglądał jakby do ogromnej popularności był przyzwyczajony, wąż wił się również niespiesznie po szyjach i ramionach śmiałków, którzy po pstryknięciu fotki bardzo spiesznie oddawali zwierzaki właścicielowi, który węża w kieszeni nie miał z pewnością – za zdjęcia nie pobierał żadnych opłat.

W miarę jak zaczęliśmy oddalać się od epicentrum tego kolorowego świata, zaczęło robić się coraz mniej tłocznie. Osaka powitała nas z pompą godną żywiołowej metropolii, ale udało nam się także na chwilę przysiąść (przynajmniej mnie, niektórzy testowali w tym czasie nabyty w Big Camera statyw :) i ze statycznej (tudzież statywowej) perspektywy spojrzeć na światła miasta, które (przynajmniej w Dotonbori i przynajmniej w piątkową noc) z pewnością nie układa się do snu zbyt wcześnie. Zdecydowanie polecamy przejście wzdłuż kanału rzeki Yokobori, który w obecności czarnego nieba jest rozświetlony tysiącem świateł (nie tylko neonów czy szyldów, ale też sklepów, restauracji). Szczególnie klimatyczne są światła lampionów, które w równych rzędach wzdłuż obu stron kanału tworzą jasnożółty, czasami zawijający gdzieniegdzie pas, niejednokrotnie poruszany delikatnie ciepłym i spokojnym wiatrem.

Podążamy parę minut za linią lampionów, by potem odbić w boczną uliczkę głównej arterii, a potem w boczną uliczkę bocznej uliczki i w ten sposób zostawiamy za sobą gęsty tłum i gwar Dotonbori.

Przedostajemy się metrem w rejony naszego noclegu, by potem spacerkiem dotrzeć na miejsce. Na koniec dnia, z satysfakcją stwierdzamy, że nasz patent rozwieszenia prania w rejonie klimatyzatora jest bardzo dobry, wszystkie elementy naszej skromnej podróżniczej garderoby są tylko lekko wilgotne. Z nadzieją na suche ubranie zasypiamy w cichym mieszkaniu, gdzie jedynym dźwiękiem jest leniwy pomruk pracującego klimatyzatora, mając jeszcze w pamięci mnogość bodźców jaką uraczyła nas nocna Osaka.