MoniaMonia

W sobotni poranek przebudzają nas metaliczne dźwięki dochodzące z budowy za oknem (w gąszczu wysokich bloków i biurowców, powstaje kolejny). Jemy więc kupione dzień wcześniej w markecie śniadanie składające się z kanapek oraz onigiri, popijając je zieloną herbatą. Kawę w mini puszkach zabieramy na drogę i ruszamy w stronę drapacza chmur, który ma nam umożliwić obejrzenie panoramy miasta.

Budynek Umeda Sky Building jest widoczny bardzo dobrze, nie mamy więc problemu z trafieniem. Po drodze do niego natrafiamy na oryginalnego japońskiego mężczyznę w kraciastej koszuli, z siwym, długim włosem, kolorową chustką na głowie i najpiękniejszym kotem, jakiego widzieliśmy w tym kraju. Zwierzę jest dorodne, futro ma puszyste do granic możliwości i z baczną uwagą wpatruje się wbiegnący za nim obiektyw i przyklejonego do niego fotografa. Ta krótka pogoń kończy się tuż za wyjściem z podziemnego korytarza– docieramy bowiem do naszego celu.

Po wejściu do budynku należy windą wjechać na piętro, gdzie można będzie zakupić bilety. Winda od pewnego miejsca nie jest całkowicie kryta i ma przeszklone ściany, co podróżujące z nami Chinki witają nerwowym śmiechem. Wysiadamy z windy i metalowymi schodami ruchomymi zbliżamy się jeszcze trochę do szczytu. Zwiedzających nie widać zbyt wielu. Choć to jeszcze nie główny taras widokowy i tak jest już imponująco – za obszernymi oknami pręży się w przedpołudniowym słońcu panorama Osaki. Na piętrze przy oknach znajduje się kilka wnęk z fotelami, gdzie można przysiąść i oddać się kontemplacji miejskiego krajobrazu za oknem. Jest też część gastronomiczna z niezbyt wyszukanym lokalem w rodzaju„bistro” oferującym napoje, hot-dogi, frytki i tego typu przekąski. W drodze na taras zewnętrzny mijamy jeszcze ścianę z karteczkami, na których wypisane są życzenia (głównie pojapońsku, choć dostrzegamy kilka kartoników z prośbami i nadziejami w języku angielskim).

Do wyjścia na szczyt prowadzi ostatnia winda, w której znajduje się obsługujący ją pan, sam taras patroluje dwójka strażników. Zabezpieczenia są solidne – cały taras otoczony jest metalową barierką, za którą wyrasta podwójna szyba, a w razie jej przekroczenia, kolejna półka (regularnie niedostępna i strzeżona przez obsługę) jest również odpowiednio zabezpieczona.

Panorama jest piękna – mamy przed oczami morze biurowców, metalowy mikroorganizm, gdzieniegdzie można dopatrzyć się pasów zieleni, mostów i wszelkich możliwych elementów architektury miejskiej. Bardzo przyjemny widok funduje część tarasu eksponująca rzekę Yodo oraz góry majaczące za, wydającym się nie mieć końca, miejskim organizmem.

W jednej z części tarasu zlokalizowane jest zagłębie popularnych chyba w każdym miejscu na ziemi kłódek zakochanych. Z tą różnicą, że, jak to w Japonii, wszystko jest poukładane, równe i zdaje się być nieprzypadkowe. Zdecydowana większość kłódek (poza paroma wyłamującymi się z szeregu) jest jednakowej wielkości, faktury, ale różnych kolorów – taką kłódkę, łącznie z wykonaniem na niej graweru można zakupić w budynku.

Jeżeli będziecie spędzać w Osace trochę więcej czasu niż my (co, mając na myśli nasz piątkowy wieczór i sobotnie przedpołudnie w tym mieście, nie jest trudne) to myślimy, że warto obejrzeć zachód słońca z tego salowego giganta górującego nad metalową, połyskującą srebrnym odcieniem, tkanką miasta.

Po raz kolejny w trakcie naszej podróży musimy odczepić z naszej wirtualnej tablicy pinezkę z celem do odwiedzenia. Tym razem (ze sporym i nieukrywanym żalem) padło na Osaka Castle. Niestety jest on na tyle odległy od Umedy, że nie zdążylibyśmy go odwiedzić i jeszcze wrócić do mieszkania po nasze plecaki. Bilety na Shinkansen do Tokio mamy już zarezerwowane, poza tym jesteśmy umówieni już z naszym kolejnym hostem, z którym chcielibyśmy spędzić trochę czasu. W związku z takim obrotem spraw ruszamy niespiesznie w stronę mieszkania, zawijając jeszcze o cukiernię. Przed wejściem do centrum skupiającego sporą ilość piekarni, cukierni i innego jedzenia podziwiamy schody skąpane w wodzie, spływającej od ich szczytu do samego dołu. Co więcej, woda nie spływa ciągle w tymsamym kierunku, ale tworząc wrażenie prawdziwych fal, kaskadowo ześlizguje się po betonowych stopniach.

Kupiliśmy kilka słodkich i słonych wypieków, po czym – posileni na jakiś czas, udaliśmy się do mieszkania po nasze plecaki, by potem przedostać się na stację Shin-Osaka, z której wspominany już i wychwalany Shinkansen dostarczył nas z powrotem do Tokyo.

CIEKAWE 💡
Wracając z Osaki do stolicy, byliśmy świadkami, (gdy pociąg wjeżdżał z gracją na peron) rytuału, który jakże gładko wpasowywał się w kulturę, jaką od kilku dni obserwowaliśmy. Przed przyjazdem pociągu, przy każdym wejściu do wagonu ustawiali się po kolei pracownicy linii kolejowych w szaro-niebieskich uniformach. W momencie wjazdu Shinkansenu, każdy mijany przez niego pracownik wykonywał ukłon w stronę pociągu, co tworzyło wrażenie czegoś na kształt dziękczynnej fali. Kiedy maszyna zatrzymała się na dobre, każdy z pracowników obsługi (po podziękowaniach i ukłonach w stronę wysiadających pasażerów), sprzątał i przygotowywał pociąg na kolejną turę podróżujących.

Podróż minęła nam szybko i wygodnie i po 3 godzinach wysiedliśmy po raz kolejny na głównej stacji w Tokyo. Następnie przesiedliśmy się na czerwoną Chuo Line, aby po około 20 minutach wysiąść na stacji Asagaya. Tam czekała już na nas Aiko – nasz kolejny gospodarz. O tym, że jest to niezwykła osoba wiedzieliśmy już przed przyjazdem, z kilku informacji na jej profilu Airbnb (które zresztą posłużyło nam do rezerwacji wszystkich naszych japońskich noclegów), w tym jednej, która uderzyła nas jak piorun –dziewczyna odwiedziła do tej pory ponad 120 krajów świata!

Nocleg był specyficzny pod jednym zasadniczym względem – mieszkanie, ponieważ było malutkie, miało jedną sypialnię, którą dzieliliśmy razem z Aiko. Obok jej łóżka starczyło akurat miejsca na 2 futony :) Nie było to żadnym problemem, zresztą była to też nasza najkrótsza (podwzględem snu) i najdłuższa (pod względem rozmów) noc w Japonii. Choć i nam i dziewczynie, pracującej jako pielęgniarka w systemie zmianowym i dodatkowo studiującej, oczy kleiły się ze zmęczenia - to głód informacji pchał nas w długie i ciekawe rozmowy o życiu, podróżach i wszystkim, co przyszło nam na myśl. Głowy opadły nam na poduszki około godziny 2 w nocy, natomiast przed 5 z krótkiego snu wyrwał nas budzik – o 6 mieliśmy bowiem pociąg (Shinkansen) z Tokyo Station (na którą jeszcze trzeba przecież dojechać) do miejscowości Utsunomyia. W przeciągu niecałej godziny byliśmy na miejscu. Zostawiliśmy w szafkach najcięższe rzeczy, uskuteczniliśmy drobne przepakowanie i ruszyliśmy w stronę Nikko – które postanowiłam zobaczyć, po przeczytaniu książki „Życie jak w Tochigi” (o samym Nikko jest tam niewiele, natomiast niezwykła książka - przybliżająca życie Polki na japońskiej wsi w Prefekturze Tochigi, opisane lekkim, barwnym językiem, naszpikowane anegdotami i nie stroniąc od autoironii - podziałała na mnie niczym magnes). Lżejsi o całe dwa plecaki ruszyliśmy linią Nikko Linie (korzystając z naszego JR-passa) do słynnej mekki turystów.