Pierwsze dni na Andamanach

Wandoor i Port Blair

MoniaMonia

Przez pierwsze 3 dni słońce towarzyszyło nam od zmierzchu do świtu, a temperatura oscylowała w granicach ponad 30 kilku stopni. Z lektury przedwyjazdowej zapamiętaliśmy, że monsun w rejonie Andamanów pojawia się pod koniec czerwca i potrafi się rozgościć aż do listopada. Byliśmy świadomi, że pierwszy raz znajdujemy się w sercu pory deszczowej i spodziewaliśmy się, że deszcz będzie naszym codziennym towarzyszem. Nie, żeby nam go jakoś specjalnie brakowało. Spodziewając się jednak ulew i rzęsistych opadów przez większość wakacji, z ogromnym zaciekawieniem i mrużąc zdziwione oczy przed intensywnym słońcem, spoglądaliśmy w stronę bezchmurnego nieba.

Cieszyliśmy się z niespodziewanie dobrej aury, zwiedzając rejony Wandoor, głównie podczas rowerowych wypadów czy „eksplorowania” wyspy Red Skin (opis tej wycieczki w poście Red Skin. Krokodyl odbija się czkawką), jednodniowej wycieczki na spotkanie z członkami plemienia Jarawa oraz mniej lub bardziej niezbędnych wycieczek do Port Blair.

WYPADY DO STOLICY

Do miasta podróżowaliśmy zawsze autobusem (więcej na temat poruszania się po wyspie we wpisie (Tele)komunikacja na wyspach). Port Blair jest idealną namiastką w postaci miejskiego serca indyjskiej okolicy. Chennai, w którym zatrzymaliśmy się na błyskawiczny nocleg, jest oczywiście nieporównywalnie większym miastem. Na ulicach Port Blair doświadczyliśmy jednak równie dużego zagęszczenia ludzi, pojazdów i krów na metr kwadratowy, otoczenie obfitowało też w nieustające klaksony oraz intensywne zapachy, oblepiające nas w wilgotnym powietrzu.

Nasze wypady do miasta miały na celu przede wszystkim bieżące zakupy (choć śniadania, obiady i zwykle kolacje jadaliśmy w naszym resorcie lub pobliskim Sea Princess, z pięknym widokiem na plażę i zachodzące za oceanem słońce). Dodatkowo, wykonywaliśmy też rekonesans pod kątem inspiracji na prezenty z tego zakątka świata. Jeśli szukacie oryginalnych, ale i praktycznych porad na pamiątki z Indii – zapraszamy do wpisu Namiastka Indii w plecaku.

CIEKAWE 💡
Jak wspominaliśmy już wcześniej, bankomaty w Indiach nie są najlepszej jakości i wiele z nich jest nieczynne. Nie warto natomiast przy szacowaniu zdatności do użycia kierować się wyglądem zewnętrznym. Zdarzyło się nam nie raz, że bankomat w oddziale banku był nieczynny, podczas gdy inny, wyglądający z zewnątrz na ostatnio używany kilka lat temu – działał bez zarzutu, a i wystrój wzbogacały porozwieszane wszędzie kwiaty.

Wypady po sprawunki do stolicy zajmowały nam sporą część dnia. Głównie ze względu na to, że autobus (który jak wspominaliśmy, w Indiach pojawia się na horyzoncie różnie, często niespodziewanie lub też – niespodziewanie znika, zanim człowiek zdąży do niego wsiąść) pokonuje trasę Wandoor-Port Blair, w najlepszym przypadku w godzinę z haczykiem. Odjazdy z „dworca” autobusowego też nie grzeszyły punktualnością, więc czasami siedzieliśmy pół godziny czekając na odjazd pojazdu. Stąd też, nasze małe wyprawy do miasta potrafiły nam „zjeść” kilka godzin dziennie. Wracaliśmy z nich zawsze sfatygowani upałem, który w mieście dawał się zdecydowanie jeszcze bardziej we znaki, niż na przyległych do oceanu, zielonych terenach wiejskich, w jakich przebywaliśmy na co dzień.

ROWEROWE WYCIECZKI PO OKOLICY

Poza miejskimi wypadami, spędzaliśmy również czas na zapuszczaniu się w pozostałe rejony wyspy i zjeżdżaniu naszymi jednośladami wszystkich możliwych tras. Jak wspominaliśmy już we wcześniejszych wpisach, w ramach noclegu mieliśmy również zapewniony dostęp do rowerów – lekko zdezelowanych i nie zawsze kompletnych, ale zdatnych do użytku :)

Generalnie nie mieliśmy poczucia, że rowery mogą stanowić łakomy kąsek dla złodziei. Takie podejście miała również obsługa naszego resortu, więc mogliśmy w miarę potrzeby zeskoczyć z jednośladów by zapuścić się w mniej przejezdne zakątki.

Często brnęliśmy w wąskie, piaskowe ścieżki pośród bardzo bujnej i gęstej zieleni. Parę razy dojechaliśmy też asfaltową drogą, która prowadziła do jednego czy 2 domostw, mijając po drodze dzieci wracające na piechotę ze szkoły czy też po prostu bawiące się w okolicy.

RELIGIA STAŁYM ELEMENTEM ŻYCIA

Bliższego kontaktu z lokalną społecznością doświadczył Przemek. Jednego z wieczorów, odpoczywając po rowerowych wycieczkach usłyszeliśmy dźwięki gongów i głuche odgłosy muzyki. Po zweryfikowaniu źródła tych dźwięków i rozmowie z Tapas’em – jednym z naszych opiekunów w resorcie, okazało się, że jest to regularna ceremonia religijna. Na terenach wiejskich można się z nimi zetknąć bardzo często (modlitwy nie zawsze odmawiane są w dużych grupach - czasami zdarzyło nam się minąć pojedyncze osoby, które przy prowizorycznych ołtarzykach nieopodal swoich domów modliły się czy śpiewały.

Wieczorna ceremonia była bardziej oficjalna, uczestniczyło w niej kilkanaście osób, które przystrojone oraz umalowane – śpiewały, klaskały i wspólnie się modliły. Mieszkańcy byli bardzo otwarci i od razu zaprosili Przemka do przyłączenia się, a także pomalowali mu nieco czoło :)

POCZTÓWKOWY ZACHÓD SŁOŃCA

Na koniec jednego ze słonecznych dni wybraliśmy się również po raz kolejny do resortu Sea Princess. Tym razem jednak nie tylko na kolację, ale również w odwiedziny – zaprosiła nas dwójka poznanych na wycieczce po Red Skin Island Duńczyków. Małżeństwo w wieku naszych rodziców – niezwykle pogodne i towarzyskie, kończyło właśnie 3 tygodniową podróż po Indiach.

Okazało się, że w planach na kolejny dzień mają wycieczkę, której jedną z atrakcji jest przejazd przez rezerwat, w którym żyje rdzenne plemię wysp – Jarawa. Okazało się, że w samochodzie są nadal dwa wolne miejsca, a ponieważ nie mieliśmy skrystalizowanych planów na kolejne dni – postanowiliśmy dołączyć.

Po wstępnych ustaleniach na następny dzień zjedliśmy przepyszną kolację i podziwialiśmy jeden z bardziej „pocztówkowych” zachodów słońca jakie przyszło nam do tej pory oglądać.