Hotel wspomnień

Opuszczony resort na wyspie Mahé

MoniaMonia

Kwietniowe przedpołudnie w 2013 roku okazuje się dla nas niespodzianką. Wybieramy się nad wodospady Sauzier i Port Glaud, położone w północno-zachodniej części wyspy. Poruszamy sie autobusami, które zdają się przyjeżdżać o losowych godzinach. Większość “przystanków” to namalowany na jezdni napis “BUS STOP”. Próżno szukać rozkładu jazdy czy kawałka cienia. Kiedy docieramy pod wodospady, to z nas leje się już morze potu. Miejsce okazuje się tego dnia zamknięte. Zrezygnowani błąkamy się po opustoszałej okolicy, licząc na cud w postaci autobusu, który zgarnie nas bliżej domu. W małym, zakurzonym sklepiku kupujemy parę mikroskopijnych kokosów, butelki zimnej wody przykładamy do czoła i kontynuujemy nasz spacer wzdłuż drogi. Nagle dostrzegamy wąskie wejście w krzakach. Zaciekawieni dokąd prowadzi po chwili ukazuje się naszym oczom przepiękna, otulona gęstą, soczyście zieloną roślinnością - plaża z niewielką, skalną wyspą nieopodal.

Kiedy ja rozkładam się z książką na kompletnie pustej plaży, Przemek postanawia zlustrować kawałek lądu na oceanie. Wypiętrzone skały przyjmują na siebie zdecydowane uderzenia fal, rozpryskujących się malowniczo tysiącami orzeźwiających drobinek. Wtedy po raz pierwszy na horyzoncie - dosłownie - pojawia się obszerna bryła hotelu, który zahipnotyzuje nas kilka lat później. Hotel, choć oddalony, od razu widać, że jest nieczynny. Zastanawiamy się czy może jest w remoncie? Seszele od lat stanowią destynację obfitującą w luksusowe rezydencje i przepiękne resorty, dumnie prężące się w gorącym afrykańskim słońcu i nienarzekające na brak gości. Postanawiamy dowiedzieć się więcej.

Robimy rekonesans u przypadkowych osób po drodze, obierając nowy cel. Kiedy dochodzimy do zarośniętej drogi prowadzącej do hotelu, zatrzymuje nas ochrona. Dowiadujemy się, że nie ma wstępu na teren budynku. Słyszymy krótką historię o tym, że jest w remoncie, a zamknięty został przez nowego inwestora.

Od tego momentu mijają 4 lata.

Jest kwiecień 2017 roku, w majowy poranek podróżujemy z dziarską parą niemalże 70-latków - Claudy i Gerardem z francuskiego Chamonix, słynnego zimowego kurortu. Razem mieszkamy u naszych seszelskich gospodarzy. Wracamy właśnie z porannej wycieczki do Port Launay Marine Park. Claudy przepłynęła tego ranka chyba więcej metrów niż my w czasie naszego całego pobytu na wyspach :) Szukamy kawałka cienia i zatrzymujemy się w kawiarni na lodowy deser, planując jutrzejszy trekking na najwyższy szczyt Seszeli. Gerard jest przewodnikiem wysokogórskim po najwyższym szczycie Alp - Mont Blanc, więc taki wypad jest dla nich obowiązkowym punktem na liście.

Tym razem podróżujemy autem, a droga wydaje się dziwnie znajoma… Przypominamy sobie o remontowanym hotelu, dowiadujemy się, że od 2-3 lat nie jest już strzeżony. 15 minut później przedzieramy się przez gęste listowie tropikalnej roślinności, by w końcu dotrzeć pod sam budynek. “Mon dieu, quel dommage!” wzdycha Francuska, przygnębiona widokiem rozpadającej się nieruchomości.

Krążymy po pustych pomieszczeniach kilka minut. Podróżujemy jednak razem, a w naszych towarzyszach nie widzimy błysku, jaki sami mamy w oczach. Postanawiamy więc opuścić miejsce i zapominamy o nim na kolejne dni, skrzętnie wypełnione planami do zrealizowania.

Ostatni dzień mamy w końcu w całości przeznaczony na błogi odpoczynek. Słońce, przejrzysta woda, cień palmy - taki mamy zarys dnia. Za kilka godzin musimy znaleźć się na lotnisku. Rozkładamy się więc na plaży, ale wytrzymujemy zaledwie godzinę. Przypominamy sobie o hotelu, pakujemy manatki i gnamy na północ wyspy.

Ponownie wchodzimy przez ogromny hall budynku. I przepadamy na ponad 2 godziny. Krążymy po piętrach, wchodzimy do piwnic, zaglądamy do kuchni, pokoi, wchodzimy na dach.

Przyroda zdaje się zyskiwać przewagę w przeciąganiu liny o własność tego miejsca. Rośliny rosną w pustym basenie, pokojach, recepcji.

Od razu uderza nas widok kompletnego rozgardiaszu i hotelu popadającego w ruinę.

I pomyśleć, że miejsce to przez ponad 30 lat działalności tętniło życiem, morzem turystów pragnących odpocząć w luksusowym raju i życzliwymi uśmiechami lokalnej obsługi…

Mahé Beach Hotel, noszący też nazwę Berjaya Mahé Resort (być może zmieniała się z właścicielem) wybudowany został w 1975 roku, będąc wtedy jedynym hotelem w zachodniej części głównej wyspy Seszeli (w rozmowie z października 2017 roku z Ministrem Turystyki można dowiedzieć się, że obecnie Seszele dysponują liczbą 5300 pokoi hotelowych, rozmieszczonych na 3 głównych wyspach, a planują zwiększenie o kolejne 3000 pokoi).

Spacer zaczynamy od ogromnego hallu, z recepcyjnym lobby. Tutaj znajduje się też graffiti wymalowane pewnie przez miejscową młodzież. Wchodzimy na taras, zaglądamy przez okna bez szyb. Widok fal uderzających o skały, na których osadzony jest hotel, jest niesamowity. Przed nami rozpościera się bezkres Oceanu Spokojnego, znikającego za horyzontem.

Z drugiej strony tarasu widoczny jest basen oraz zielona gęstwina tropikalnej flory. Błądzimy też po zapleczach, natrafiając na wieszaki z pralni czy instrukcję przygotowywania odpowiedniej kawy na kuchennych kafelkach.

Berjaya Mahé Resort Składa się z 7 pięter i 173 pokoi. Położony jest na skałach z przepięknym widokiem na rozległe wody Oceanu Indyjskiego. Nie ma jednak bezpośredniej plaży - dla hotelowych gości dostępny był spory basen.

Jesteśmy podekscytowani, ale stąpamy ostrożnie - zewsząd czają się bowiem kawałki połamanych kafli, desek z gwoździami, szkła. Na parterze znajdowało się lobby oraz zapewne taras, być może kiedyś goście popijali tu drinki przy szumie morza i w otoczeniu tropikalnej zieleni. Dziś szyby są wybite, wiatr znad wody hula więc po budynku, co przy niemal 40 stopniach jest całkiem przyjemne.

Pokoje są różnej wielkości, jednak poza zardzewiałą armaturą nie ostało się za wiele. Po zdjęciu z budynku ochrony rozkradzione zostało wszystko, co możliwe - pozostałe meble, często zlewy, sedesy, nawet kafelki, które udało się odłupać od ścian. Claudy miała rację - to przykry widok. Choć spacer po tym miejscu miał w sobie coś magicznego. Myślę, że można to poczuć w wielu opuszczonych przybytkach. Wystarczy zamknąć oczy, by zobaczyć roześmianych gości z kieliszkiem wina, recepcjonistkę wydającą klucze do wynajętego samochodu, pracowników przygotowujących poranną kawę…

Na wysokości piwnicy znajdował się klub. Teraz jego parkiet pokrywają deski, nadgniłe płyty, pod nogami plączą się kołtuny kabli wymieszanych z kurzem.

CIEKAWE 💡

W 1998 roku 86 zgrabnych, atrakcyjnych kobiet zawalczy w Berjaya Mahé Resort o koronę najpiękniejszej w konkursie Miss World. Prowadzącym event jest piosenkarz Ronan Keating - przyszły lider zespołu Boyzone, a tytuł zdobędzie piękna izraelska modelka, aktorka i prawniczka - Linor Abargil.

W tropikalnym klubie Copacabana wystąpi z kolei w latach 70-tych wiele gwiazd, w tym światowej sławy piosenkarka, Shirley Bassey, której głęboki, czarny głos znamy wszyscy z tytułowych utworów do produkcji o Agencie 007 (Goldfinger, Diamonds Are Forever oraz Moonraker).

W hotelu wyprawiane były również ekskluzywne wesela, uroczyste bankiety czy przyjęcia z okazji oficjalnych świąt.

Częstym gościem Apartamentu Prezydenckiego był James Mancham - seszelski polityk, prawnik oraz pierwszy prezydent tego kraju, odznaczony Orderem Imperium Brytyjskiego i noszącym tytuł sir.

Znajdujemy restaurację Gran Kaz, której sufit chyli się ku podłodze, zniszczoną pralnię, ogromne zaplecze kuchenne, pokój rozrywek z grami hazardowymi, magiel, magazyny, wyjścia ewakuacyjne czy pomieszczenie z sejfami.

Część ze skrytek pozostała zamknięta, podobnie jak niegdysiejsza świetność tego miejsca, żyjąca już tylko we wspomnieniach gości, obsługi i właścicieli hotelu. Dziś to miejsce jest obiektem zainteresowania niektórych turystów, ale przede wszystkim spotkamy tu grupki miejscowej młodzieży.

Na łamach lokalnego wydania gazety ze stycznia 2017 roku możemy przeczytać krótki reportaż o hotelu. Była pracownica resortu, odwiedzająca go po latach, przyprowadza dwójkę swoich dzieci. Chce pokazać im miejsce, gdzie przepracowała 18 lat. Jak stwierdza:

”… hotel wygląda aktualnie jak stary mężczyzna, siedzący na brzegu i wpatrzony w morskie fale”.

Z drugiej strony wspomina dawne czasy świetności resortu, podsumowując je zdaniem:

”…gdyby te ściany potrafiły mówić, opowiedziałyby wiele historii o zadowolonych gościach, cieszących się pięknem tego miejsca oraz ciepłą gościnnością hotelu. Wówczas większość personelu stanowili miejscowi, obsługujący gości z uśmiechem i serdecznością.”